Ja: Dr. C.

 Warszawa, Pałac Mostowskich, Komenda Główna Milicji - Marzec 1968

 

Dziennik Wiezienny Marzec - Sierpień 1968

 Napisałem prośbę do IPN-u o udostępnienie mi moich teczek, miałem ku temu bardzo specjalny powód. Tu w Stanach, ponownie zacząłem latać szybowcami, mój sen, moje nastoletnie marzenie, do którego zacząłem dążyć kiedy miałem 16 -18 lat. Patrząc teraz na moją książeczkę pilota (skonfiskowaną kiedy wyjeżdżałem z Polski w Grudniu 1968, konfiskatę uzasadniono bezpieczeństwem narodowym (!)), widzę, że jako małolat wyfruwałem całkiem porządną liczbę godzin. Kiedy znów znalazłem się w powietrzu, wróciłem myślami do chwil spędzonych w polskich przestworzach. Byłem pewien, że moja książeczka pilota musiała się zachować, poprosiłem więc Instytut Pamięci Narodowej o odnalezienie mojej własności w swoich zbiorach. Po nieustanie przedłużającej się procedurze szukania, musiałem wystąpić o zwrócenie mi całej mojej teczki zebranej przez służby komunistyczne, książeczka nareszcie się znalazła. Razem z nią przyszły również dokumenty, które zawierały – ku mojemu zdziwieniu – wszystkie podstawowe informacje, które definiują mnie jako osobę: gdzie studiuje, moja legitymacja harcerska otrzymana w 1959 roku, moją książeczkę pilota z 1964 i całą kolekcję raportów z moich więziennych przesłuchań. Najbardziej zaskakującym znaleziskiem był mój pamiętnik, który pisałem w więzieniu i którego istnienie wymazane było z mojej pamięci przez 45 lat. pierwszej fotografii przedstawia cały pakunek, który otrzymałem.

DZIENNIK WIĘZIENNY
Mój pamiętnik oczywiście otwiera filozofia grecka. Ku mojemu zaskoczeniu, nawet w post-Stalinowskim więzieniu, historia filozofii autorstwa Fullera była najłatwiejszą pozycją do wypożyczenia. Przypatruję się imionom starożytnych filozofów, na pierwszych stronach pojawia się Zeno, Parmendies – a jakże, nie mogło przecież zabraknąć mentora tego pierwszego. Jedyny paradoks Zeno nad którym zastanawiałem się w więzieniu to: „Stadion", natomiast kiedy zacząłem życie na Bronksie inny paradoks zaprzątał moje myśli „ o Achillesie i żółwiu". Miałem nawet swoje momenty " AHA!", które jednak okazały się nie być tym czym myślałem. Byłem przekonany, że rozwiązałem ten paradoks, jednak kiedy parę lat później sprawdziłem swoje notatki, znalazłem błąd w mojej argumentacji. Próba wyjaśnienia owego zagadnienia doprowadziła mnie spowrotem do nauczyciela Zeno, Parmenidesa dla którego rzeczywistość była niepodzielną całością. Długo pracowałem z tą niepodzielnością. Dwa razy została użyta jako klucz do policzenia powierzchni krzywej paraboli i dwa razy została porzucona przysparzając zbyt dużo pojęciowych trudności. Te dwie osoby, które zmierzyły się z tym paradoksem i przedstawiły swoje teorie to wielki Archimedes i Bonaventura Cavalieri, dzieli ich 1800 lat. Ciekawym faktem odkrycia Archimedesa jest to, że do 1910 roku nie mielismy pojecia jak doszedl do prawidlowego rozwiazania. Dopiero kiedy odkryto manuskrypt O Metodzie, zawierajacym wszystkie informacje, zrozumiano jakim tokiem myslenia doszedł do swoich wniosków.
Czasami zdarza się, że podczas pracy z jakimś matematycznym konceptem stworzonym przez starego mistrza, wchodzisz w to tak głęboko, że nawiązujesz swoistego rodzaju intymny związek z pojeciem przez co zaczynasz rozumieć jak działał umysł jego twórcy. Nawet tego, który wyzionął ducha 2200 lat temu. Stajecie się wtedy partnerami, dzielicie ten związek, który polega na myśleniu w ten sam sposób – synchronizacja myśli i umysłów. Ta współpraca myślowa jest dokładnie taka sama jak granie w duecie na flecie i jeśli wszystko idzie zgodnie z planem, kiedy dźwięki obu muzyków korespondują ze sobą i kiedy ten duet jest na prawde duetem, to tak można zrozumieć wspólne myślenie. Jest to związek polegający na wzajemnym rozumieniu. Koncept staje się wtedy dźwigiem, który podnosi obydwu rozmówców w górę dopóki nie wzniosą się razem na istotne wyżyny przestrzeni pojęć. Sam posiadałem dwóch takich partnerów: Aage, mój promotor pracy doktoranckiej i Vrunda, która poprosiła mnie abym został jej guru.

 

Nastepnie w moich notatkach znalazlo sie imię – Demokryt i jego atom, niepodzielność, posiadam nawet fragment „ Dusza składa się z atomów. Cząsteczki duszy są podobne do cząsteczek ognia, może nawet są identyczne. Kiedy się złączą się z siecią innych atomów, stają się żywe i tworzą świadomość. Świadomośc, to wibracje i taniec atomów-dusz"
Interesujące jest, że jako odwieczny ateista z głębokim uporem staram się zrozumieć istotę ludzkiej duszy. Fundamentalna struktura życia każdego człowieka – to moja pierwsza definicja duszy, dzisiaj wiem, że jest ona czymś więcej. Jednak dla uwięzionego 22-dwu latka był to interesujący paragraf, który warty był zapisania w moim dzienniku.

 

Był taki czas kiedy stosowałem pojęcia fizyczne, na przykład pojęcie atomu, do analizowania różnych zdarzeń życia ludzkiego. W więzieniu panował pewien zwyczaj wynikający z głębokiego przekonania oficerów iż nie możemy siedzieć w celi za długo z tymi samymi osobami. Kiedy tylko między zatrzymanymi tworzą się więzi i formułuje jakaś zwarta grupa, należy to przerwać. Robiono rotacje w celach i przemieszczano więźniów (lub tylko niektórych). Miało to na celu podkopanie naszych morali abyśmy zaczęli podawać konkretniejsze informacje. Możliwe jest też, że po prostu chcieli, aby nowi więźniowie na pewno trafili do jednej z cel w której siedział ich człowiek, taki jak szpieg o pseudonimie „Roman". Przenoszono mnie dwa razy, nieco niepokojące były te doświadczenia; zupełnie jakby zewnętrzne pole energii zadziałało na „komnatę" komórki. Efektem tego zdarzenia my, „atomy" wpadamy w gwałtowny i przypadkowy ruch, który kończy się w innej celi. Znajdujesz się w kompletnie obcym i odmiennym środowisku, do którego trzeba się na nowo przystosować. Obecnie, kiedy pierwsza konstrukcja „polskiego atomu ducha" pojawiła się w pracy „Entering the Second Stage of the World Revolution", pomysły Demokryta sprzed 2500 lat nabierają współczesnego znaczenia.

 

Nagle w moich notatkach pojawia się Pascal . Dlaczego on? Zaraz po Demokrycie? Po nich pojawia się Sokrates i jego "poznaj siebie" – kompletnie inne podejście, takie które wywodzi się z doświadczeń wewnętrznych, a nie zmysłowych. Dlaczego więc znalazł się w moim dzienniku otoczony grecką filozofią? Mam odpowiedź na to pytanie. Aby dostać książki musieliśmy oddać pożyczone. Wymiana ksiazek byla raz na tydzien.Można było zamówić książkę drugi raz, ale prawdopodobieństwo dostania jej ponownie w kolejnej turze było niskie. Właśnie dlatego, mój dziennik był tak nieuporządkowany.
Z racji bycia ateistą nie zdarza mi się czytać Nowego Testamentu, muszę dodać iż odnosiłem wrażenie jakiejś „politycznej niepoprawności" przeglądając teksty biblijne. Potem w spisie więziennych lektur zobaczyłem książkę Pascala, która pokazywała jego rozumienie historii Jezusa. Patrzenie na lekturę Nowego Testamentu jego oczyma wydawało mi się mało religijnym doświadczeniem, więc nie zniechęciłem się. I nagle zdarzyło się coś niezwykłego. Byłem w celi sam – moi współwięźniowie przebywali ze swoimi szacownymi oficerami przesłuchującymi- i zatopiłem się w tej wizji Nowego testamentu. Zatraciwszy się kompletnie nagle czytałem już ostatnie wersy, byłem jak w transie. I te ostatnie słowa Chrystusa na krzyżu „ Dlaczego o mnie zapomniałeś ojcze?" zawirowały moim światem, bo tak idealnie oddawały moje uczucia do Taty, który zmarł niespodziewanie 4 lata wcześniej. Właśnie wybierałem się na uczelnie. Do tamtego momentu nigdy nie płakałem za ojcem, a tu nagle z moich oczu wypłynęły potoki łez. „Dzięki Bogu, że byłeś sam"- tak by powiedziała moja Matka, bo dzięki temu mogłem wyrazić ten sam ból, którego doświadczał Chrystus tracąc ojca. Pascal przedstawił mi Jezusa Chrystusa, a nasza więź zbudowana jest na wspólnym doświadczeniu utraty rodzica w tak krytycznym momencie swojego życia.
" Aby jednak odróżnić to co prawdziwie dobre, od dobra fałszywego, trzeba być mądrym."
W rzeczy samej. Każde takie rozróżnienie sprawia, że jesteśmy jeszcze mądrzejsi. Według Artura Koestlera abstrakcja i rozróżnienie są jednymi z trzech sposobów myślenia, prowadzących do postępów w rozumowaniu. Zawsze chciałem być mądry, na początku zupełnie nieświadomie. Potem moja dziewczyna opisała mi jak mnie widzi w przyszłości – było to 35 lat temu, powiedziała mi, że widzi mądrego kolesia. Spodobał mi się ten obraz i stał się też zapowiedzią tego co nadejdzie. Mądrzy ludzie nigdy nie czują się wystarczająco mądrzy, więc gonią za wiedzą do końca swych dni. Tak mi się wydaje. Jednakowoż podczas gdy lubię czuć się mądry ( w przeciwieństwie do czucia się mądralą), nie lubię pogoni za jakąkolwiek wiedzą. Wiedzieć po to żeby wiedzieć, to nie jest moja para kaloszy. Podążam za wiedzą, która jest produktem ubocznym życia, pracy, miłości. Nie wiem do końca jeszcze jak, ale ten „praktyczny" stosunek do mądrości zagnieździł się w mojej głowie przez mojego Ojca. Jako komunista z krwi i kości, szewc z zawodu z pięcioma klasami szkoły podstawowej podjął kiedyś decyzję, że książki, które mogą być kupowane to: słowniki, atlasy, encklopedie i przewodniki. Jednym słowem tylko lektury przydatne do pracy, posiadające jakąś produktywną wartość. Fikcja jako forma rozrywki mogła być wypożyczona z biblioteki. Do teraz nie kupuje fikcji, za wyjątkiem Szerloka Holmsa autorstwa Conana Doylea, Doktor Doolittle i Vinnetou Karla Maya. Najważniejszą fikcję czytałem wlaśnie tylko w więzieniu, ale o tym później.
Nastepnie w dzienniku pojawia się Sokrates razem z Platonem. Dwanaście stron im poświęciłem. Co interesujące, Sokrates jest oddzielony od Platona jednym ciekawym zdaniem. jedną interesującą frazą: „Pravda vitezi – J.Hus"

 

Nie pamiętam skąd się to wzięło; był to czas wiosny praskiej 1968 roku, a Pravda Vitezi – prawda zwycięży - idealnie korespondowało z naszymi przekonaniami, ja tak myślę, po dziś dzień. Jednak ostatnio osoba Jana Husa nabrała dla mnie nowego ważnego znaczenia. Okazało się że Zawisza Czarny, odbył podróż do Konstancji aby uchronić Jana Husa przed gniewem kościoła. Jest to dla mnie ważne ponieważ drugie przykazanie harcerskie brzmi: „ Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy" . My Słowianie darzymy wielkim szacunkiem człowieka na którego słowie możemy polegać.
Platon i Sokrates.... Przez długi czas nie mogłem do końca odróżnić ich od siebie. Nie miało to jednak znaczenia. Musiała to być wiosna 1967 roku, trzeci rok fizyki, seminarium z filozofii i jakimś trafem omawialiśmy Kanta. Poniekąd przyczyną podjęcia tematu było zagadnienie: dlaczego nauka jest możliwa? – pytanie zupełnie mi obce. Samo jednak dochodzenie do tego wszystkiego było istną torturą, nie mogłem zrozumieć założenia Kanta „rzecz sama w sobie". Jak zawsze kiedy znajduje się w takiej sytuacji, zbuntowałem się po weekendzie spędzonym nad zagłębieniem się w temacie i zasugerowałem krótką przerwę od powagi teorii Kanta i skupieniu naszych sił na teorii miłości według Platona. Zawsze wolałem miłość, było to zagadnienie z którym łatwo było (i jest) mi się identyfikować (szczególnie kiedy ma się 21 lat), więc przeprowadziłem to seminarium i po raz pierwszy w życiu przeczytałem do końca filozoficzny tekst. Bardzo dobry tekst i cieszę się, że udało mi się go zgłębić od deski do deski. W nim odnalazłem zasadę, która przyświeca mi do dzisiaj: miłość jako narzędzie poznania, instrument za pomocą którego mogę otworzyć drzwi do jaskini wiedzy Platona. To nie racjonalne, czy krytyczne myślenie, nie generalizacja czy abstrakcja, ale spontaniczna miłość, uczenie się przez miłość, myślenie o niej, poszukiwanie jej, cieszenie się nią, dzięki temu się uczymy – nauka przez miłość.

 

Sympozjum przydało mi się jako medium do komunikacji z moimi dziewczynami. Pierwszy raz, jeszcze w Polsce zanim pierwszy raz kochałem się z dziewczyną użyłem wyprawy po nieśmiertelność z Platona jako filozoficzne tło dla fizycznego pociągu, który do siebie czuliśmy. Zadziałało. Mam tu nawet adekwatny cytat z mojego dziennika (strona 19)
„W objęciach tego absolutnego piękna zaspokajamy jednocześnie nasza tęsknotę za nieśmiertelnością".

 

Pewnego dnia w moim nowojorskim mieszkaniu siedzimy sobie z moją piękną włoską dziewczyną. Zawsze chciałem z nią znaleźć wspólny język dlatego czytałem jej pewien tekst. Deotyma, mentor Sokratesa w kwestiach miłości, po raz pierwszy odnosi się do generalizacji prawdziwego piękna rozpoznawanego przez obie strony: kobietę i mężczyznę. Zatrzymała mnie mówiąc "Nie idź w tamtą stronę, nic ważnego tam nie ma. Ważne jest aby zidentyfikować i przestudiować ten moment w którym następuje rozpoznanie iż związek między kobietą i mężczyzną jest piękny. To mnie najbardziej ciekawi" – tak powiedziała jednocześnie głosząc jedną z fundamentalnych różnic pomiędzy kobietami, a mężczyznami. Różnicę pomiędzy naszymi quazi linearnymi procesami generalizacji i wielkowymiarowości relacji miłosnych między kochankami. Oba sposoby myślenia są potrzebne i dzięki ich „uroczej" syntezie obydwoje stajemy się twórcami zarówno materialnymi jak i duchowymi. Miłość jest narzędziem poznania, wiedzy.

 

Pamiętam swoją wycieczkę na Sycylie do Syrakuz, podróż odbytą z moją irlandzką miłością. Odwiedziłem tam grobowiec Archimedesa, którego osobą nie interesowałem się wtedy zbytnio. Jego grób był dla mnie wejściem do greckiej przeszłości, żałuje tylko, że w tą podróż nie zabrał mnie mój ulubieniec Platon. To właśnie tam, w tym grobowcu, kompletnie zjarany (tak, fizykom też zdarza się palić), ostatecznie pojąłem znaczenie miłości jako instrumentu poznawczego. Oczywiście nie jest to racjonalne narzędzie. Jak więc można się czegoś nauczyć z irracjonalnego przeżycia? Poprzez wspólne elementy które nieświadomie podkreślają irracjonalne doświadczenia można dotrzeć, poprzez kreatywny moment „Aha!" , do nowej znaczącej wizji miłości i prawdy. Dokładnie to opisałem w swoim dzienniku na stronie 21:" Poznanie jak i miłość rodzi się ze stanu niewyobrażalnej ekstazy". Wąż Kundalini pokazał swoją głowę w tej celi, ale o tym w następnym rozdziale.

 

Moja trzecia dziewczyna, z którą przeżywałem moje Platoniczne doświadczenia, akompaniowała mi podczas naszej codziennej trasy z Peekskill, gdzie mieszkaliśmy, do Nowego Jorku, tam studiowaliśmy. Pamiętam, że udało nam się kupić wtedy nasz pierwszy samochód, był to zielony Saab nieco podobny do volkswagena Beetle. Spłacaliśmy go w ratach wystarczająco małych, aby udało nam się je pokryć ze skromnych stypendiów. Podczas kiedy ja prowadziłem, ona czytała na głos dialogi Platona - to był nasz sposób na spędzenie tego czasu i przy okazji nie pozwalało mi to zasnąć za kierownicą. Te dialogi, to coś w rodzaju sprawozdania z rozmów Sokratesa z uczniami. Oczywiście dialogi są prowadzone metodą Sokratesa, my nauczyciele matematyki bardzo często używamy tej metody w klasie. Metoda Sokratesa jest bardzo prosta używa się pytań, których odpowiedzi mają Cię doprowadzić do istoty zagadnienia. Wnet, doznałem oświecenia i zrozumiałem metodę Platona i oczywiście od razu zacząłem mieć z nią problemy. Jego analogie, czyli główne narzędzie jego metody argumentacji wydawały się nieuzasadnione. Co to jest analogia? Analogia, to podobieństwo między dwiema sytuacjami, dwoma zdarzeniami, problemami, konceptami. Jednak należy pamiętać, że podobieństwa, które odnajdujemy są uzależnione od kryteriów porównawczych, które sobie wybieramy. W kulturze anglojęzycznej mamy idiom, który odnosi się do porównania czegoś czego tak naprawdę porównać się nie da: „jabłka i pomarańcze" jednak mogę się tu pokusić o pewną analogię, oba przykłady należą do rodziny owoców. Jednak zauważyłem, że, kryterium wyboru Sokratesa nie było do końca trafne, miałem z nimi problemy. Analogiczne i metaforyczne myślenie - to były dla mnie obce pojęcia w tamtym okresie, czyli wczesne lata 70'. Z tamtych czasów pamiętam bardzo dobrze jeszcze jedno zdarzenia i co zaskakujące znów związane z seminarium Kanta. Niestety nie było innego seminarium z filozofii w tamtym semestrze na mojej uczelni, znowu znalazłem się w sytuacji w której musiałem stawić mu czoło. Seminarium to było szczególne „samo w sobie", to właśnie przez nie straciłem swoje stypendium. Stało się to tak: oblałem sobie dwa razy bardzo wazny egzamin zdanie ktorego mialo zademonstrowac moja przygotowanie do pisania doktoratu. Rozpaczliwie szukajac sposobu na nie oblanie go po raz kolejny zaczalem szukac wyjscia. Pewnego dnia znalazłem pewną zasadę w regulaminie. Według niej mogłem złożyć pracę badawczą w zamian za egzamin. Opcja ta została wybrana przeze mnie. Nie wierzyłem, że zdanie czy nie zdanie tego egzaminu może adekwatnie ocenić moje umiejętności badawcze. Mój wybór aczkolwiek przyjęty przez uniwersytet nie mógł być finansowany przez ta instytucje i straciłem stypendium. Trzeba bylo isc na taksowke by zarobic na zycie- i tak rozpocząłem swoją karierę jako nowojorski taksówkarz, zaczynając tym samym ekscytujący rozdział mojego życia. Muszę jednak docenić politykę szkoły, ponieważ kiedy tylko zaliczyłem egzamin, dotrzymano danego mi słowa i przywrócono mi pełne stypendium.

 

Jednak pewien zgrzyt pozostał z tamtych czasów, wątpliwość, czy konstruujemy pojęcia, pomysły, czy może odkrywamy je? -dualizm pomiędzy platońskim i konstruktywnym myśleniem .

 

Z listu do mojej dziewczyny z 23.04.1968 (na marginesie myśli Paskala o geometrii jako najpiękniejszego rzemiosła na świecie...ale tylko rzemiosła)
Ciekawi mnie jedno: czy współczesna matematyka jest w pełni zależna od matematyka i mam tu na myśli, czy matematyk tworzy ją? Czy odkrywa? Widzisz, w momencie kiedy ją tworzy staje się rzemieślnikiem. Można porównać to do pracy mechanika, który konstruuje nowy silnik pociągowy. Po prostu szukasz, dopasowujesz,, szukasz optymalnych rozwiązań, moja praca polega na tym samym, a różni się tylko poziomem abstrakcyjności zagadnienia. Ale z punktu widzenia użyteczności matematyka wydaję się być tą najmniej użyteczną dziedziną. Jednak z drugiej strony, jeśli tylko ją odkrywamy, to już trudno mówić o użyteczności. Wtedy sam matematyk jest kolejnym ogniwem natury... wiec wszystko jest w jakiś sposób związane ze strukturą świata.
Czytając to dzisiaj oblewam się rumieńcem, takie myślenie jest bardzo częste dla przemądrzałych fizyków lat sześćdziesiątych jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że moja logika jest całkiem poprawna. Jednakowoż dzisiaj, zamiast szukać różnic pomiędzy szkołą myślenia Platona, a konstruktywnym myśleniem staram się doszukiwać dialektycznej jedności pomiędzy tymi dwoma – istnieje między nimi most porozumienia, tak ładnie potwierdzony przez badania prowadzone nad nauczaniem matematyki. Następnym krokiem do zrozumienia tego bardzo starego pytania jest coś z czym zetknąłem się 30 lat później, w połowie lat 90', kiedy jako członek organizacji RUMEC w Stanach zjednoczonych zacząłem zwracać uwagę na problem matematycznego rozumowania rachunku różniczkowego i całkowego przez studentów matematyki. Jeden z liderów tej grupy Dubinsky, który sformułował APOS (Akcja, Proces, Object, Schemat) czyli nowoczesną teorię rozwoju pojeciowo-matematycznego opartą na teorii Piageta, napisał pracę której celem było oddanie sprawiedliwości obydwu metod myślenia poprzez stwierdzenie, że odnoszą się one do dwóch różnych wariantów pracy naukowca. Kiedy naukowiec formułuje sieć konceptów i związków, które je łącza, odkrywa nowy koncept, on lub ona jest w procesie poznawczym, z tej racji on/ona odkrywa nową prawdę, tym samym odzwierciedlając szkołę Platona. Jednak kiedy naukowiec świadomie odbija i pracuje nad danym konceptem, wtedy staje sie konstructorem pojecia.. Dalej jednak w tej dyskusji brakuje najważniejszego elementu, w którym jedność obydwu zagadnień jest zakotwiczona – jest to kreatywność momentu AHA! Innymi słowy brakuje nam Eureki, Archimedesa, tego słynnego zdarzenia kiedy Archimedes wyskoczył z wanny i biegnąc nago oznajmił mieszkańcom Syrakuzy iż odkrył prawo hydrostatyki. Brakuje elementu łączącego te dwa pojęcia w dialektyczna calość.
Teraz możemy wreszcie przejść do pracy Artura Koestlera „Akt Stworzenia" z 1964 roku która sugeruje rozwiązanie tego problemu. Praca ta skupia się na wprowadzeniu pojęcia bisocijacji czyli „ spontaniczny skok wglądu... łączący wcześniej niepołączone układy odniesienia i sprawia, że doświadczamy teraźniejszości na wielu poziomach jednocześnie"
Bardzo podoba mi się pomysł polaczenia myślenia Platońskiego, z konstruktywnym myśleniem w kontekście momentu AHA!. Obydwa procesy są nieodłącznymi składnikami całości bytu. Można to podsumować słowami Nisargadatty „ Jestem tym, przy pomocy czego wiem, że jestem". Być i wiedzieć to jedno, co stoi w kontraście do warunkowej maksymy „Myślę więc jestem" Kartezjusza.

 

Wiosna 1968, 8 Marca 1968, generacja lat 60'.

 

Początki powstania studenckiego przypadły na datę 8.03.1968 w formie spotkania/demonstracji przeciwko komunistycznej cenzurze. Zapalnikiem tych zdarzeń było zdjęcie sztuki „Dziady" z teatralnych afiszy. Sztuka, napisana przez Adama Mickiewicza w XIX w, skupia się na wyzwoleniu Polski, która w tamtym czasie była podzielona i okupowana przez trzech polskich sąsiadów: Austrie, Prusy i Rosje. To lektura obowiązkowa dla uczniów liceum i gimnazjum w Polsce więc bardzo bliska sercu każdego Polaka. Bardzo pokojowa demonstracja miała miejsce na terenie kampusu Uniwersytetu Warszawskiego i została zaatakowana i stłumiona przez milicję wspieraną przez grupy robotników z różnych fabryk mieszczących się na terenie Warszawy. Ich obecność i współpraca z milicją była niezwykle znacząca dla późniejszego rozwoju sytuacji i późniejszych wydarzeń w kraju. Rezultatem tej demonstracji było powołanie studenckich komitetów strajkowych i to właśnie one kierowały przez następne trzy tygodnie studenckimi strajkami. W tym samym czasie milicja aresztowała organizatorów tej demonstracji, a media skupiały się na antysemickiej kampanii poprzez skupienie się na Żydowskiej grupie radykalnych studentów. Mój udział w tym wydarzeniu był intensywny, jednak przez parę dni udało mi się uniknąć namierzenia przez milicje. Moje zadanie, które sam sobie nałożyłem, polegało na nawiązaniu kontaktów z pracownikami warszawskich fabryk po to aby wyjaśnić powody naszej demonstracji jak i organizacji studenckiej „okupuj Uniwersytet" – dwu dniowy strajk. Jednakowoż druga fala aresztowań, zgarnęła resztę doraźnego komitetu w tym reprezentanta wydziału matematyczno-fizycznego co zmusiło mnie do przejęcia bardziej centralnej roli w składzie następnego komitetu. Co ciekawe, że ludzie właśnie z naszego wydziału razem ze studentami socjologii i ekonomii byli najbardziej radykalni i skłonni kontunuowania potyczki z władzami. Ogłoszono „czerwoną linię", co oznaczało iż decyzją władz uczelni wszystkie spotkania i demonstracje studenckie zostały surowo zakazane. Komitet studencki postanowił zignorować ową linię i doprowadzić do demonstracji studenckiej zaplanowaną na 27.03.68. W tym czasie moje imię pojawiło się w 5 raportach tajnych agentów i ich przełożonych, znalazłem te informacje w dokumentach odzyskanych z IPN-u. Agent o pseudonimie „Babel" doniósł iż spotkanie było prowadzone przez „studenta B.", „chłopaka średniego wzrostu w prostokątnych okularach, obciętego na jeża w koszuli koloru liliowego, owy student nawoływał do stanięcia w obronie zwolnionych profesorów i aresztowanych studentów". Inspektor trzeciego komisariatu milicji, znany z popierania komunistycznej władzy, doniósł, że podczas nielegalnego spotkania studenckiego, dobrze zbudowany ubrany w czarny sweter, ciemnowłosy student matematyczno-fizycznego wydziału odczytał deklarację zasad studenckiego ruchu. Jego imię to BC. Różnica w opisach obydwu agentów wskazuje jak dużą niewiedzę miała władza na temat kto był kim na tych spotkaniach. Ta pomyłka była potem wyjaśniona przez inny raport agenta, który był streszczeniem rozmowy z szefem komunistycznej partii na terenach uniwersytetu. Informacje uzyskane przez agenta o pseudonimie „Wojtek" były już bardziej precyzyjne w opisie tych spotkań i określeniu statusu obecnych na spotkaniu ludzi. Po spotkaniu opisanym przez niego zorientowałem się, że studenci obecni na nim są bardzo zaniepokojeni sytuacją i sugerują ucieczkę z miasta. Dwa dni później dowiedziałem się, że 14 studentów powiązanych z demonstracjami zostało usuniętych z listy uczniów, w tym również i ja. Minęły kolejne dwa dni, kiedy o 5:00 rano usłyszałem pukanie do drzwi mojego mieszkania. Drzwi miały zainstalowany łańcuch, który pozwalał na lekkie uchylenie drzwi. Uchyliłem je więc i zapytałem: „Kto puka?". Odpowiedziała mi żona dozorcy i w tym momencie jeden z towarzyszących jej agentów zablokował stopą drzwi i poinformował mnie o nakazie aresztowania mojej osoby i przeszukania całego mieszkania. W mieszkaniu była moja Mama i ja. Mój Tata nie żył już od czterech lat. Byłem pod wielkim wrażeniem zachowania mojej rodzicielki, która pomimo strachu o mnie podczas przeszukania wykazała się dużą odwagą i godnością. W pewnym momencie, podczas przeszukania, udało mi się przechwycić notes w którym miałem zapisane dane moich kolegów i poprosiłem moją Mamę aby się go dyskretnie pozbyła. Weszła z nim do toalety i spuściła go. Po 5 godzinach przeszukania wzięli mnie na komendę główną w Warszawie. I tak zaczął się krytyczny rozdział mojego życia. Często wracałem myślami do tych zdarzeń i starałem się nabrać perspektywy do ścieżek które obrałem. Pomogła mi w tym książka „ Stalowy John" Roberta Bly, która wydana w latach osiemdziesiątych analizuje ścieżki życia za pomocą klasycznych bajek. Autor opisuje właśnie takie momenty podczas których żywot bohatera zmienia się kompletnie w wyniku dramatycznego zwrotu akcji ,wtedy ukazuje się magiczna „złota piłka" (golden ball) za którą bohater podażą wchodząc się na początek swojej wielkiej przygody. Moja „złota piłka" przeprowadziła mnie przez wrota warszawskiego więzienia, a następnie w najdalsze zakątki świata.

 

Pamiętam bardzo dokładnie jak eskortowano mnie do pierwszej celi w areszcie głównym w Warszawie, pamiętam też strażnika, który mi wtedy towarzyszył. Ciężkie metalowe drzwi z małym judaszem otworzyły się przede mną i wszedłem do środka małej, czteroosobowej celi z całym moim dobytkiem owiniętym w koc. W niej powitało mnie trzech przyszłych kumpli z więzienia, w tym dwóch było powiązanych ze studenckimi demonstracjami. Jeden z nich okazał się moim kolegą, który rozpoznał mnie natychmiast i zawołał mnie po imieniu. Nie było to zgodne z zasadami konspiracyjnymi aby osoby, które się znają siedziały w jednej celi, tożsamość każdego więźnia i relacje między nimi miała być sekretem. Wtedy właśnie zacząłem pisać swój dziennik więzienny. Dostałem górną pryczę zaraz na prawo od drzwi, nasza cela była już w komplecie, a samo pomieszczenie było niezwykle prosto urządzone. Dwa piętrowe łóżka po dwóch przeciwnych stronach pokoju, małe okienko między nimi w którym tkwiły zardzewiałe metalowe kraty, mały stolik poniżej okna, można było przy nim usiąść siadając na niższych pryczach obydwu łóżek. Za naszymi posłaniami, bliżej drzwi była otwarta toaleta i zlew z bieżącą wodą. Rozmiary celi przypominały rozmiarem przedział pociągu z kuszetkami, tylko nieco dłuższy aby zmieścić toaletę. Trafił mi się całkiem nowy pawilon więzienny zbudowany w latach 50' podczas ery Stalina i była w o wiele lepszym stanie niż inne budowane za czasów Cara – miałem okazje doświadczyć ich nieco później kiedy siedziałem za karę w izolatce. Tak więc było nas czterech, mój kolega który był synem poety i sam też nim był. Nazwijmy go „L". Kolejny facet był nieco starszy ode mnie, około trzydziestki, syn jednego z głównych działaczy komunistycznej partii, nazwijmy go „A". Jego aresztowanie było zapewne wymierzone w ojca jednego z nielicznych Żydów w partii. Ja – „C"- syn żydowskiego szewca zmarłego cztery lata temu. Naszym czwartym towarzyszem odsiadki był człowiek spoza studenckiego ruchu, członek korupcyjnej afery gospodarczej – tak to wtedy nazywaliśmy. Kiedy otrzymałem swoje akta okazało się iż człowiek ten był szpiegiem, który miał nas inwigilować, pseudonim „Roman". Panowie byli na tyle mili aby przedstawić mi zasady życia w więzieniu, co wolno, a czego nie. Zabronione było stanie w więziennym oknie oraz był kompletny zakaz porozumiewania się z innymi więźniami przez nie, za takie zachowania groziła kara. W ciągu dnia każdy oddzielnie był wzywany na górę i przesłuchiwany, po południu serwowano nam okropny posiłek i wyprowadzano nas na spacerniak o wymiarach 6mx6m na pół godziny. Spacer wyglądał dość osobliwie, poruszaliśmy się po chodniku ułożonym w koło, szliśmy gęsiego nie wolno nam się było odwracać czy komunikować ze sobą. Z góry obserwowali nas strażnicy. Posiadam obszerne sprawozdanie „Romana" datowane na 5.04.68 – 4 dni po moim przybyciu – opisujące moje rozmowy w celi i informacje o moich sukcesach w komunikowaniu się z moim przyjacielem przez okno. Ten zarzut załatwił mi odebranie przywileju spacerowania na trzy dni. Moja pierwsza kara. Natomiast moje pierwsze oficjalne przesłuchanie odbyło się następnego dnia 6.04.68 po otrzymaniu pierwszych informacji od „Romana", myślę, że stanowiły one podstawę aby wiercić dziury w mojej pamięci i integralności osobistej. Byłem nieco zaskoczony kiedy znalazłem raporty dwóch szpiegów więziennych w moich aktach, mimo iż ich obecność była do przewidzenia. Jednak z perspektywy czasu cieszę się, że tego nie przewidziałem i nie odkryłem ich obecności. Życie w tak małym pomieszczeniu z osobą której nie można ufać wydaje mi się niemożliwe. Taka sytuacja spotkała mnie w trzeciej celi do której mnie przydzielono. Nie było w niej studentów, tylko dwóch gości, którzy non-stop szeptali coś do siebie i łypali na mnie podejrzliwe. Czułem się tam potwornie, ale na szczęście szybko mnie wypuścili. Wracając jednak do pierwszej celi ja i dwóch moich kompanów rozmawialiśmy całkiem otwarcie, oczywiście „Roman" przekazywał treść tych rozmów odpowiednio przekręconych, przypomina mi to sytuacje z wiersza Kiplinga „Do Syna" – znalezionego z moich notatkach „kiedy krętacze czynią z niej zasadzkę, by wydrwić naiwnych". Oczywiście raport „Romana" zaczyna się od informacji o mojej wycieczce do Izraela dwa lata wcześniej, pasowało to do ogólnie obranego kierunku polityki komunistycznej, która skupiała się na syjonistycznych stosunkach i powiązaniach. Dlatego ten raport jest niezłą mieszanką faktów zasłyszanych przez niego w celi i niesamowitej wyobraźni szpiega. Mam tu próbkę jego niezwykłej inwencji: „Najlepszym przykładem antypaństwowego stanu umysłu tych ludzi jest fakt iż kiedy dostaliśmy gazetę 4.04.68 zawierającą listę komunistów wykluczonych nie tylko z partii, ale i z pracy L, A i C byli tak wściekli, że stali razem przy oknie i w formie modlitwy prosili Boga aby dwóch najważniejszych przywódców szlag trafil)" Moim zdaniem natchnieniem do opisania tej sceny była nienawiść samego szpiega do władzy ładnie zapakowana jako działania buntowniczych studentów. Bardzo mądrze. Raporty „Romana" trwały trzy tygodnie do 20.04.68, pierwsze trzy tygodnie moich przesłuchań.
Odkrycie szpiegów i ich sprawozdań z naszych rozmów przypomnialy mi o głównej kwestii z którą każdy z nas musiał sobie poradzić : Jak powinniśmy się odnieść do samego procesu przesłuchania? Czy powinniśmy się w ogóle nie odzywać, czy powinniśmy mówić prawdę czy może kłamać?. Jeśli zdecydujemy się kłamać, to jak uda nam się te kłamstwa podtrzymać podczas systematycznego przesłuchania. Ja miałem jeden bardzo poważny problem, jestem beznadziejny w kłamaniu. Próbowałem nawet parę razy jednak przesłuchujący mnie kapitan K. wyśmiał mnie i oznajmił „Panie Bronisławie, proszę nawet nie próbować. Każde swoje kłamstwo masz wypisane na twarzy". On wiedział, zdawałem sobie z tego sprawę. Prawdopodobnie odebrano mi umiejętność wciskania kitu podczas 11 lat bycia drużynowym harcerzy, a drugie przykazanie tej organizacji brzmi „ Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy". Ostatnio dowiedziałem się, że Zawisza Czarny pojechał do Konstancji broić Jana Husa, czeskiego Kalwinistę, przed inkwizycją. Nieźle.
W tym więzieniu, równocześnie znajdował się mój dobry przyjaciel Placek. Byliśmy jedynymi przedstawicielami tej organizacji uwięzionymi podczas powstania w 1968. W rezultacie cała złość komunistów przeniosła się na ZHP i na nasze drużyny. Członkowie naszej drużyny zostali rozproszeni, a główni liderzy zwolnieni ze stanowisk, stało się to podczas mojego pobytu w więzieniu. Uderzający jest fakt iż osoba odpowiedzialna za to wszystko, to ta sama osoba, która prowadziła tą organizację w pierwszych pięciu latach jej istnienia. Jest to jeden z najlepszych i najwyraźniejszych przykładów na to jak autodestrukcyjna była komunistyczna wizja świata. W tamtym czasie, udało jej się zniszczyć naszą drużynę, ale nie jej ducha. Spotkanie po latach w lecie 2014 roku, 46 lat po rozproszeniu zebrało ponad 50 członków na dwa dni do Warszawy. Ponownie zawitał w nas duch drużyny, zaskakująco szybko się to stało. Zorganizowaliśmy dwa ogniska, które dały nam okazję do nieprzerwanych rozmów podczas grillowania polskiej kiełbasy i pieczenia ziemniaków w popiołach ogniska.
Wróćmy jednak do mojej celi i mojej decyzji, którą podjąłem w pierwszych paru tygodniach mojego uwięzienia czyli jak współpracować z regularnie przesłuchującymi mnie oficerami. Nie umiałem kłamać, więc jedyna opcja jaka mi została, to nie mówić im nic i odmawiać odpowiedzi na pytania, tak jak wielu moich kolegów. Obrałem następującą strategie: nie mówiłem im nic nowego, nic czego by już sami nie wiedzieli i odmawiałem odpowiedzi na konkretniejsze pytania, które ułatwiłyby im identyfikacje kogokolwiek. Nie był to najlepszy pomysł, ale sprawdził się w moim przypadku całkiem nieźle. Podczas pierwszych dni moich przesłuchań zmieniono mój akt oskarżenia na poważniejszy, starano się zacząć proces w który miało być zamieszanych czterech lub pięciu innych studentów, a ja miałem być sądzony jako ich przywódca. Spodziewałem się dwu letniego wyroku jednak koniec końców zmieniono zdanie i większość z nas wyszła na wolność. Potem miałem być świadkiem w sprawie przeciwko mojemu bliskiemu przyjacielowi i muszę powiedzieć, że jestem z siebie dumny ponieważ dowiedziałem się, że moje odpowiednio dopasowane zeznania w sprawie sadowej były jedną z głównych przyczyn jego uniewinnienia i sprawę umorzono. Fizyka po raz kolejny mi pomogła, tym razem na sali sądowej. Pamiętam jak stałem przed sądem jako świadek i sfrustrowaną minę sędziego, który przeglądał akta z moich przesłuchań. Padło od niego pytanie dlaczego moje zeznania teraz tak bardzo różnią się od zeznań z przesłuchań. Popatrzyłem się na niego i powiedziałem sędziemu, że to jest jak w równaniach różniczkowych, które przerabialiśmy na studiach, każda kolejna próba przybliża nas coraz bardziej do prawdy.
Całkiem dużo rozmawialiśmy w celi o naszych przesłuchaniach, więc nasz szpieg „Roman" miał dużo raportów do napisania. Jest to bardzo fascynująca lektura i zapiera dech jak bardzo naciągano prawdę, którą zasłyszał w celi po to aby stworzyć powiązania pomiędzy faktami, a celem jaki mieli przesłuchujący. Moja niewinna wycieczka do rodziny w Izraelu dała „Romanowi" duże pole do popisu, aby takie połączenia stworzyć. Mój udział w ZHP również okazał się pomocny, według „Romana" to właśnie tam trenowałem Syjonistycznych buntowników, a sama podróż polegała na syjonistycznych spotkaniach, a harcerze stali się okazją dla nastolatków by przyłączyć się do tego ruchu. Co gorsza okazało się, ze milicja po raz drugi przeszukała nasze mieszkanie i znaleziono list z Izraela adresowany do mojej Mamy, niestety opisujący piękno tego miejsca. Owy list był przyczyną ciągłego wiercenia mi dziury w głowie aby powiązać mnie z syjonistycznym ruchem, które tak bardzo chcieli mi udowodnić. Śmieszny jest dla mnie fakt iż cała moja wycieczka skupiała się głównie na szlaku Jezusa Chrystusa i ziemi świętej, fascynowała mnie wizja tego, ze Chrystus podróżował drogami które odwiedzałem : Jezioro Genezaret, nocowanie w Nazarecie i Canie. Niezwykle intrygujące doświadczenie by móc sobie wyobrazić tego wielkiego człowieka w tak bardzo przyziemnej scenerii. Moje zainteresowania w owym okresie utrudniło mojemu oficerowi powiązanie mnie z syjonistycznym ruchem. Nasze dyskusje na ten temat Chrystusowej prawdy zostały oczywiście pominięte w raporcie z przesłuchań.

 

" Skądś dochodzi muzyka, może z innego pawilonu więziennego. Brzmi ona jak sonata Beethovena. Stoję przed oknem, ale nie za blisko aby uniknąć podejrzeń strażników, którzy mogą w każdej chwili zajrzeć przez judasza w drzwiach. Patrzę prosto na balkony mieszkań budynku stojącego może 300, 400 metrów przed więzieniem. Muszą być to budynki na ulicy Kazimierzowskiej znajdującej się za murami. Często spoglądamy na ten pięcio piętrowy budynek podczas późnego popołudnia/wczesnego wieczora kiedy pierwsze światła świeciły się w oknach, po stronie wolności. Zaczynamy przyglądać się od góry, zaglądamy w okno znajdujące się dokładnie naprzeciwko nas. Ciągle jest zasłonięte żółtą zasłonką, więc nie możemy zobaczyć co się dzieje w środku. Ciekawe, że to mieszkanie ma zakryte okna przez prawie cały dzień, prawdopodobnie by zasłonić mieszkanie od słońca za dnia i ochronić od nieproszonych gapiów takich jak my. Parę minut temu widziałem ją, kobietę która mieszka w tym mieszkaniu, zasłaniała zasłony"
- hej chłopaki, znowu wyszła zasłonić zasłonki – powiedziałem do współwięźniów.
L wstał z łóżka i rzucił okiem na okno i powiedział do mnie
- siadaj chłopie, już późno. Zanim założysz okulary będzie już spała z innym kolesiem

 

Komunikujemy się przez nasze ciche spojrzenia parę razy dziennie. Miała dobrze zbudowane wysportowane ciało, lubi palić papierosy. Widziałem ją raz z palącą się zapałką w dłoni. Miała wtedy na sobie niebieski sweter, spódnice i włosy spięte w kok na czubku głowy. L powiedział wtedy, że wie co by ją uszczęśliwiło i kiedy go wypuszczą, to pójdzie ją odwiedzić, przedstawi się i zobaczy co dalej. „Roman" na to, że on nie jest pierwszym który zadecydował złożyć jej wizytę, Kowalski który siedział tu przed nim również miał taki plan. Interesujące jak wielu z nas będzie próbowało „odwiedzić ją". Każde z nas miało dziewczynę, kobietę. Każdy zwraca się do niej kochanie, słoneczko i każdy z nas dzieli z nią swoje myśli kiedy tylko ma okazje. Każdy z nas patrzy na ten balkon zamyślony i widzi właśnie ja, rozmawia z nią i ona jest tam z nami nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Dla każdego z nas ona, kobieta z naprzeciwka przynosi moment zapomnienia, nagle 15 krat dzielących nas od wolności znika.
Ściemnia się szybko. Musiała już włączyć lampkę w swoim pokoju, wygląda mi to na małą lampkę przy łóżku. Świeci się też na trzecim piętrze, tam mieszkają dwie małe dziewczynki jedna z nich byłą ubrana w mundur harcerski, ścielą właśnie łóżka i zaraz pójdą spać. Mały snop światła przebija się teraz przez zasłonki na piątym piętrze, ona wychodzi na balkon w koszuli nocnej, a jej włosy opadają jej na ramiona.
-jeszcze nie poszła spać – oznajmiłem kolegom.

 

Z listu do dziewczyny 22.04.68
Jest wieczór, dobry wieczór kochanie, jak się miewasz słońce?
Jest bardzo spokojnie. Kraty w oknie, za nimi wydaje mi się jak bym widział Twoją twarz. Bardzo chciałbym napisać wiersz...
Uśmiechnij się kochanie, proszę prześlij mi jakieś miłe słowo. Wiesz lubię siedzieć tak i pisać do Ciebie, wydaje mi się wtedy, że rozmawiam z Tobą twarzą w twarz. Po głowie kołują mi się pomysły, motywy, modele fizyczne, jedność matematyczna, fizyka, fizyka i filozofia. Jestem tak bardzo głodny wiedzy.
Czterech facetów zamkniętych razem w celi oprócz przesłuchań i bólów głowy z nimi związany, polityka oraz różne filozofie jej uprawiania, trzydziestominutowe spacery, naszym jedynym wspólnym tematem były kobiety. W tym temacie mistrzem historii okazał się właśnie nasz 'Roman' z racji doświadczenia sięgających już od II Wojny Światowej gdy jako komunistyczny żołnierz zdobywał niemieckie wioski. Zatrzymywał się w domach wieśniaków i używał sobie z kobietami. Pewnego ranka kiedy leżał w objęciach dwóch niemieckich kobiet nagle usłyszał pukanie do drzwi w których stanęła jego Matka, która odnalazła go po czteroletniej nieobecności. Oczywiście wybuchł skandal, szpieg 'Roman 'nakrzyczał na adiutanta który wpuścił do środka jego Matkę ,która w tym czasie zemdlała i osunęła się na krzesło. Jednak chwałą jego wojennych historii nie trwałą długo. Na naszym następnym posiedzeniu, kiedy wróciliśmy z naszych szacownych przesłuchań, ktoś, chyba L nasz poeta, zadał fundamentalne ilościowe pytanie, a mianowicie ; 'Z iloma kobietami spaliście?'. Wiedziałem, że nie będę mógł się z nimi mierzyć i było mi trochę głupio. Szpieg twierdził, że 12, A powiedział 7, ja natomiast skromnym głosem oznajmiłem iż spałem 3. Moje zakłopotanie jednak miało się pogłębić, ponieważ L oznajmił iż miał przyjemność z 33 kobietami. Na chwilę wszyscy zamilkli. Nasza rozmowa powoli przerodziła się w dywagację na temat ilości, kiedy każdy związek był brany pod lupę. Oczywiście nie zabrakło również pikantnych rozmów o utracie dziewictwa przez dziewczyny i chłopców. Kiedy skończyłem swoją opowieść szpieg 'Roma' zwrócił się do mnie ;
- jeśli Twoja eks straciła dziewictwo i nie była mężatką, to trudno jej będzie teraz znaleźć mężczyznę, który będzie chciał się z nią ożenić.
- doprawdy? Ale dlaczego? To jest chyba dla dobra każdego, kto wchodzi w związek małżeński aby mieć jakieś doświadczenie i pojęcie w tym temacie. Czy właśnie nie o tym mowa teraz, o istotności doświadczenia dla nas i naszych kobiet? Dlaczego pozytywne doświadczenia i jakaś część wiedzy, którą wyciągnęła z tego doświadczenia miało by jej utrudnić zamążpójście? - ciągnąłem temat jednak niezbyt rozumiałem o co mu chodzi
-Cóż w naszym wyznaniu tylko czysta kobieta może iść do ołtarza w bieli
-naprawdę? A co z panem młodym? – dopytywałem się, ponieważ byłem harcerzem, a drużyny są koedukacyjne i postawa nierówności między kobietami a mężczyznami nie mieściła mi się w głowie, a samo przekonanie 'Romana' mi przeszkadzało
- o nie Panowie nie muszą
- cóż w takim razie Twoja religia to czysta hipokryzja- powiedziałem i w ciągu ułamku sekundy znalazłem się pod drzwiami, blokując głową okienko w drzwiach, podczas gdy 'Roman' nacierał na mnie z pełną prędkością trzymając drewniane krzesło w ręku i machając nim nad głową. Był gotowy rozwalić mi głowę i krzyczał wściekle
- Nie nazywaj mojej religii hipokryzją, nie waż się jej obrażać!
Na szczęcie moich dwóch kolegów z celi A i L skoczyli na niego i udało im się go okiełznać. Zanim jednak to nastąpiło, spojrzałem się 'Romanowi' prosto w oczy i ujrzałem zimną furię nieco stłumioną pod przymkniętymi rzęsami
Wąż Kundelini!
My: ludzie, kobiety i mężczyźni, ciekawe. Zagadnienie niezwykle interesujące uwzględniając całą dyskusję o płci w Polsce, która nastąpiła okrutnie późno, za późno. Z drugiej strony może to i dobrze, dzięki perspektywie czasu rodacy mogą wyciągnąć wnioski z przeszłości aby uniknąć błędów i podziałów społecznych. Tutaj w Nowym Jorku temat był na topie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych i nie mieliśmy z kogo brać przykładów, dlatego temat równouprawnienia kobiet i mężczyzn w USA rozbija społeczeństwo na części.
Płeć
Przybyłem do NY w marcu 69 roku, końcówka lat 60'. Do połowy lat 70'stałem się biegły w kwestiach płci i ustosunkowałem się jakoś do całego tematu w roku 73 kiedy to wysłałem list do mojej Matki błagając ją aby została wolnym słuchaczem na publicznej uczelni w Warszawie. Był to mój feministyczny krzyk o równouprawnienie dla kobiet. Ten ruch naprawdę zrobił na mnie wrażenie. Moja mama skończyła7 klas podstawówki, a następnie robiła kapelusze. W konsekwencji między mną, a moją Mamą była ogromna nierówność, ona miała 7 klas, a byłem ja w trakcie robienia doktoratu. Chciałem równości, a to można osiągnąć czynem, więc nakłaniałem ją aby poszła do szkoły. Odpowiedziała mi abym jej nie denerwował. Tego na pewno robić nie chciałem, wiedziałem, że to tylko krok od podniesienia ciśnienia i zawału. Jednak poziom jej edukacji był i tak wyższy niż mojego Taty, który skończył 5 klas zanim został szewcem. Bardzo dobrym szewcem, cholewkarzem. Do dzisiejszego dnia kiełkuje we mnie zaszczepiony przez niego podziw do dobrego obuwia, ba, kiedyś nawet sprawiłem sobie prawdziwe buty. Były one zrobione w Gwatemali w wiosce, w której mieszkali tylko szewcy. Kiedy już w NYC zaprezentowałem swój zakup, chłopak mojej córki skomentował je w bardzo nowojorskim stylu ' Wow, to przecież buty pedofila'. Wnioskuje, że zakup nie był do końca udany.
Moje pragnienie równości dla obu płci musiało rozkwitnąć w tym krytycznym momencie w celi z 'Romanem'. Zagadnienie to oczywiście szybko stało się kłopotliwe. Co znaczy równość płci dla kobiety? Co równość płci oznacza dla mężczyzn? Czy są to te same zagadnienia? Jeśli nie, to czy jest między tym ideami nić porozumienia?
W latach siedemdziesiątych narodził się ruch feministyczny. Był to czas budowania świadomości wśród kobiet i trzeba przyznać, ze panowie nie wiedzieli co na to powiedzieć. Jednak Ci z nas, którzy nie byli obojętni niesprawiedliwości jakiej doświadczały, komu nie pasowały zwyczaje czy zasady, które upokarzały je codziennie, dołączali się do ruchu starając się wyeliminować te aspekty z życia dotyczące zarówno sfery prywatnej jak i zawodowej. Nie był to i dalej nie jest łatwy proces. McGoose to bar w East Villige, który jest mało znany i ma jedną zasadę - żadnych pań. Jest to oczywiście dyskryminacja, ale najdziwniejszy jest fakt iż ta instytucja była broniona nie tylko przez panów, ale i panie, które bez obaw o inne kobiety mogły puścić swoich mężów na miasto. Szczerze mówiąc im dłużej żyję tym bardziej doceniam plusy 'męskiej atmosfery' jednak z drugiej strony pamiętam jak kiedyś moja dziewczyna wróciła bardzo smutna do domu. Właśnie straciła pozycję korepetytora, a potrzebowaliśmy tych pieniędzy, bo trudno było utrzymać się ze stypendium. Utraciła te zajęcia ponieważ jej uczeń nie był w stanie znieść faktu iż kobieta w prawie jego wieku jest lepsza w rachunkach nic on sam. To było idiotyczne, emocjonalnie ciężkie no i straciliśmy 30 $ tygodniowo, co w tamtych czasach zapewniłoby nam zakupy spożywcze na tydzień. Było to również trudne z innych powodów. Pokazywało mi to jak wielką trudność sprawiał facetom fakt spojrzenia na feminizm z pozycji równości pomiędzy mężczyznami i kobietami. Feministki istnieją i chcą równości, widziałem mocne strony tego ruchu jak też słabe, chciałem działać aby podkreślić pozytywne aspekty tej idei i wyeliminować te negatywne. Jednakowoż bardzo silnie dało się odczuć w Stanach mieszanie równouprawnienia płciowego z fizyką i matematyką, kwesta która dla mnie, studenta z Warszawy była bez znaczenia. W latach 60' w Warszawie my, jako studenci fizyki czy matematyki czuliśmy do siebie wzajemny i głęboki intelektualny szacunek, tu w stanach rzeczywistość wyglądała nieco inaczej. W społeczeństwie panowało przekonanie iż kobiety nie są dość inteligentne lub dość dobra aby zajmować się naukami ścisłymi, to stworzyło bardzo duży podział społeczny trwający po dziś dzień. Podział był tak ogromny iż mimo usilnych starań feministki nie mogły się porozumieć się z tym środowiskiem pomimo silnie rozwiniętych programów afirmujących (afirmatywę action). Są ku temu dwa powody, niska pewność siebie panów, którzy w zetknięciu z mądrą kobietą jak w przypadku mojej dziewczyny) natychmiast budują rozdzielające mury i oczywiście kobiety, które zinternalizują i akceptują tą teorię. Ta niepewność mężczyzn wobec ruch feministycznego tak podkopały męskość w Stanach, że kobiety przybywające z Europy czy Ameryki południowej pytały się mnie 'Bronku, co się stało z amerykańskimi facetami 'Moja odpowiedź, zawsze taka sama ' zapomnijcie o nich. wyginęli. Ale Polacy są na miejscu gotowi na was wszystkie'
A tak na poważnie, prawdziwy i najważniejszy problem pojawił się kiedy zaczynam rozważać zagadnienie praw rodzicielskich. Minęło ponad 45 lat od mojej konfrontacji z Romanem a w zeszłym tygodniu odbyłem konfrontacje z kandydatką na przewodniczącą mojego uniwersytetu na temat roli ojca i matki w wychowaniu dziecka. Historia jest warta wspomnienia, moja szkoła znajduje się w dzielnicy zwanej Bronksem i właśnie odbywały się wybory na jej przewodniczącego. Wyłoniono trzech kandydatów i zorganizowano dla nich specjalne przesłuchanie. Nasza szkoła w 80% składa się z Latynosów z czego 65% stanowią kobiety. Kandydatka nie była latynoska i miała bardzo dobrą prezentacje jednakowoż starając się przekonać do siebie wyborców powiedziała: "Mam córkę i na szczęście lub nie za córką zawsze stoi facet, Tata. Zrozumiałam wtedy, że jedyna osoba głupsza ode mnie jest tylko ojciec tego dziecka, najgłupszy facet na świecie" . Publiczność, w większości złożona z kobiet, uśmiechnęła się. Ja jednak byłem bardzo zniesmaczony, sam mam córką i nie podoba mi się postępująca degradacja roli ojca w wychowywaniu dzieci. Następnie podszedłem do mikrofonu i zadałem jej pytanie „Powiedziałaś wcześniej, że ojciec Twojej córki, to najgłupsza osoba na świecie, sam też jestem ojcem i nie uważam się za najgłupszego. Mam doktorat pisze książki, publikuję artykuły I raczej nie są to czynności, które wykonują idioci. Pozostawmy tą kwestie i przejdźmy do głównego pytania, (które zadawałem każdemu kandydatowi): poproszę o krótką wypowiedź na temat „Matematyka i ja", oraz gdyby mogła Pani również powiedzieć jaki jest najwyższy poziom kursu matematycznego ktory Pani zaliczyla, to było by idealnie".
Ku mojemu zaskoczeniu kandydatka natychmiast skapitulowała i powiedziała, że gdyby napisała nasz test próbny dla wchodzących studentów pierwszego roku, to by się znalazła w klasie naprawczej. Byłem zaskoczony jej wypowiedzią i jej beszczelną ignorancją. Uważam, że jako kandydatka na prezydenta szkoły wyższej powinna posiadać podstawowa wiedzę matematyczną. Tak naprawdę każdy z nas powinien, chociaż po to żeby wiedzieć czy w sklepie dobrze wydano nam reszte. Jeśli ona wygra, to jestem w poważnym kłopocie. Po wystąpieniu podeszli do mnie moi znajomi , jedną z nich była kobieta i jest chyba jedną z czołowych intelektualistów w całej szkole. Uczy angielskiego i często zdarzało nam się kłócić o rolę matematyki w szkole, a tu nagle zwróciła się do mnie i powiedziała „Skończyłam Bronx School of Science i mam trochę pojęcia o matematyce" – wyraźnie również nie była zadowolona z poziomu doświadczenia kandydatki. Na następnym i ostatnim spotkaniu szef ochrony, mój dobry przyjaciel, podszedł do mnie i przyciszonym konspiracyjnym głosem powiedział „ Też mam córkę. Popieram to co powiedziałeś w zeszłym tygodniu". W geście porozumienia, poklepałem go po ramieniu i należy zwrócić uwagę iż zniżył głos tylko w imię politycznej poprawności, która została wprowadzona przez feministki. Ta mentalna hegemonia nie dopuszcza sytuacji w której w świecie akademickim takie głośne komentarze przeszły bez echa. Problem jest głęboki, z jednej strony jako ojciec chcę aby moja córka nie była ograniczona swoją płcią i aby mężczyźni nie dyskryminowali jej w żadnym aspekcie życia, a ja jako jej ojciec nie chcę być uważany za najgłupszego na świecie, bo jest to manifestacja seksizmu uprawianego przez radykalne feministki. Moje osobiste uczucia w tym temacie są sprzeczne. Z jednej strony dochodzą nas słuchy z różnych zakątków świata, że kobiety są ofiarami opresji i przemocy domowej, religijnej segregacji, że są obywatelami drugiej kategorii i na nic tu sukces feministek na zachodzie – czuje tu głęboka sympatie i poparcie dla tego ruchu feministycznego,. Z drugiej strony męskość tutaj traci na wartości, ojcowie przestają być ważni i oczywiście rodzi to kolejne i słuszne fale oporu ze strony mężczyzn. Poruszę tu kwestię rodzicielstwa, ktora z 2011 pewien ojciec, któremu zostało odmówione prawo do odwiedzania córek, podpalił się w New Hampshire. Filozoficzny aspekt tego problemu jest równie trudny. Fala feministycznego ruchu znajduje poparcie w filozofii równych praw dla każdego człowieka – i słusznie. Jednak nie możemy odnieść tego do rodzicielstwa jako iż w tym przypadku do tanga potrzeba dwojga, matki i ojca. Jest to związek nieco inny i jest on zawsze związkiem dwóch osób i nie ważne czy obydwoje są zaangażowani w wychowanie, nie mylmy tu oczywiście konceptu rodzicielstwa z konceptem rodziny, bo to dwie różne kwestie. Hegemonia jednego nad drugim – tak teraz w Stanach rozpatrywane jest rodzicielstwo. Możemy to zauważyć szczególnie kiedy przyznawane są prawa rodzicielskie w sądzie lub w chrześcijańskim modelu rodziny, propagowanym też przez szpiega „Romana", który natarł na mnie ze swoim krzesłem 45 lat temu, jest to problem nie do rozwiązania. W Polsce i na świecie zaproponowano ciekawe rozwiązanie i w tych kwestiach pod uwagę zawsze brane jest dobro dziecka co ma stanowić kompromis pomiędzy prawami człowieka, a rodzicielstwem. Ciekawi mnie jedno: Jak wyglądałby ten świat gdyby wszystko kręciło się dookoła dobra dzieci?!

 

New York City, Police Plaza 1 - March 2016: Związkowe Nieposłuszeństwo Obywatelskie (Civil Disobedience).

Kim Jestem?

                                                               A friend                                                                         

            

 

 Professor in college

 Glider pilot

 

Father

Grandfather

 

 

 

 

© Wszelkie prawa zastrzeżone